We wtorek mija 63 lata od głośnego napadu na bank w Wołowie. To właśnie tam, 20 sierpnia 1962 roku, pięciu mężczyzn – wspieranych przez dwie osoby z zewnątrz, w tym pracownika banku – dokonało najbardziej brawurowego rabunku w dziejach Polski Ludowej.
Do lokalnej siedziby Narodowego Banku Polskiego włamywacze dostali się nocą, używając zwykłych narzędzi ślusarskich. Obezwładnili strażnika, a do skarbca przedostali się w sposób, który zaskoczył nawet śledczych – wybijając dziurę w stropie przy użyciu samochodowego podnośnika.
Bank w centrum miasta – idealny cel
Placówka przy placu Króla Jana II Sobieskiego była wówczas jedynym bankiem w Wołowie. To właśnie tam trafiały wszystkie utargi ze sklepów i zakładów pracy. Dodatkowo przechowywano tam środki na wypłaty dla mieszkańców oraz pracowników okolicznych PGR-ów.
Napadnięcie na ten bank oznaczało więc przejęcie gotówki, która miała kluczowe znaczenie dla całego regionu.
Łup: ponad 12 milionów złotych
Sprawcy zabrali z sejfu gigantyczną – jak na owe czasy – sumę 12,5 miliona złotych. W dużej mierze były to banknoty o nominałach 100 i 500 złotych.
Ponad 3 miliony zł pochodziły z codziennych utargów i mogły zostać łatwo wprowadzone do obiegu. Jednak aż 9 milionów złotych stanowiły świeżo wydrukowane banknoty przeznaczone na wypłaty – nigdy wcześniej nieużywane. To właśnie one stały się gwoździem do trumny rabusiów.
Konsekwencje i śledztwo
Napad w Wołowie szybko zyskał miano „skoku stulecia”. Komunistyczne władze PRL natychmiast rozpoczęły zakrojone na szeroką skalę śledztwo. Specjalne grupy operacyjne Milicji Obywatelskiej tropiły przestępców tygodniami, a sprawa obrosła w legendy i liczne plotki.
Choć początkowo bandyci mogli cieszyć się zdobytym łupem, wkrótce okazało się, że nowe banknoty były oznaczone, co pozwoliło organom ścigania wpaść na trop sprawców.
Komentarze są zamknięte