W ostatnich dniach w sieci zawrzało. Popularny profil Lemingopedia 3.0 opublikował mocny wpis, w którym ostro skrytykował działalność Instytutu Pileckiego w Berlinie. W jego ocenie placówka, która miała być bastionem polskiej pamięci i prawdy historycznej, staje się narzędziem politycznej poprawności i de facto – niemieckiej narracji.
Zamiast prawdy o bohaterach – „salonik poprawności”
Autor wpisu zauważa, że zamiast przypominać światu o takich postaciach jak rotmistrz Witold Pilecki czy o niemieckiej machinie ludobójstwa, Instytut dryfuje w stronę projektów zgodnych z interesami Berlina. Przykładem mają być pomysły organizowania seminariów o… „zwrocie dóbr kultury przez Polskę Niemcom”, co wpisuje się w niebezpieczną narrację, w której Polska jawi się jako złodziej, a Niemcy – jako ofiary.
Sygnaliści bez ochrony
Szczególnie bulwersująca jest sprawa zwolnienia Hanny Radziejowskiej, która sprzeciwiła się niektórym pomysłom dyrekcji. Jak podkreśla wpis, Radziejowska – formalnie sygnalistka – miała być chroniona ustawą, którą obecne władze chętnie się chwaliły. Tymczasem, gdy sprawa dotyczy niemieckich interesów, prawo nagle „nie działa”.
Polaków brak – za to niemiecka Zielona w kadrze
Jeszcze większe emocje wywołała informacja, że na miejsce Radziejowskiej do Instytutu trafiła Joanna Kliszek – działaczka niemieckiej partii Zielonych i radna lokalnego samorządu pod Berlinem. „To już nie dialog polsko-niemiecki, to kolonizacja” – grzmi profil Lemingopedia.
Nie pierwszy raz polityka pamięci na kolanach
Choć oburzenie jest w pełni zrozumiałe, trzeba jasno powiedzieć: problem nie zaczął się dziś. Wpisy i decyzje Instytutu Pileckiego przypominają mechanizmy znane z poprzednich rządów PiS. Tam również polityka historyczna była traktowana instrumentalnie, a głos obrońców prawdy – szczególnie w sprawie ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu i Kresach – był systemowo marginalizowany.
Mechanizm „siedź cicho, jeśli chcesz mieć pracę” funkcjonował wtedy identycznie – i dotykał tych, którzy mieli odwagę mówić o trudnych tematach wbrew interesom partyjnym i sojuszniczym.
Polska polityka historyczna w potrzasku
To, co dzieje się dziś w Berlinie, to kolejny akt większego dramatu: polska polityka historyczna została oddana w ręce obcych interesów, a rządy – niezależnie od barw – traktują ją jak element gry politycznej. Raz trzeba było nie drażnić Berlina, innym razem – nie drażnić Kijowa. Zawsze jednak kończyło się tym samym: pamięć polskich bohaterów i ofiar była spychana na margines.
Prawica powinna mówić jasno
To nie jest czas na półśrodki. Polska musi odbudować swoją politykę pamięci – niezależną od Berlina, Brukseli czy Kijowa. Instytut Pileckiego miał być ku temu narzędziem. Jeśli zamiast tego staje się salonikiem niemieckiej narracji – należy głośno powiedzieć: to zdrada polskiej racji stanu.
Bez prawdy historycznej – nie ma wolności.
Komentarze są zamknięte