Podczas rozmowy w Kanale Zero poseł Koalicji Obywatelskiej Artur Łącki przyznał wprost, że jednym z powodów, dla których Polska otrzymała środki z Krajowego Planu Odbudowy, była… dobra opinia, jaką o obecnym rządzie mieli unijni decydenci. To wyznanie rodzi poważne pytania o to, czy środki unijne były wstrzymywane z powodów merytorycznych, czy raczej politycznych.
Dotacje z KPO – miliony dla rodziny posła
Afera wokół wydatkowania środków z KPO wybuchła, gdy opublikowano listę beneficjentów programu. Wśród nich znalazły się budzące kontrowersje przypadki: pizzeria rozszerzająca działalność o solarium, solarium inwestujące w mobilne ekspresy kawowe czy pierogarnia wprowadzająca „nowy produkt i usługę”.
Najgłośniejsza stała się jednak informacja „Wirtualnej Polski”, że żona posła Artura Łąckiego otrzymała trzy dotacje na łączną kwotę ponad miliona złotych na rozwój swojego ośrodka wypoczynkowego.
Reakcja posła – ostre słowa do krytyków
Łącki stanowczo zaprzeczył, że jego rodzina kupiła jacht, i w mediach społecznościowych ostro skrytykował dziennikarzy oraz internautów, którzy stawiali mu zarzuty. – Nie ma zgody na pomawianie i szarganie reputacji budowanej latami – napisał, grożąc rozliczeniem „z każdego kłamstwa i kalumnii”.
Unijne fundusze za odsunięcie PiS od władzy?
Najbardziej szokujące padło jednak podczas rozmowy z Krzysztofem Stanowskim. Poseł Łącki przyznał, że jednym z powodów odblokowania środków KPO była zmiana rządu w Polsce. – Owszem, damy, ale wygrajcie wybory – mieli usłyszeć politycy KO od unijnych decydentów.
Wypowiedź ta potwierdza obawy wielu Polaków, że KPO było narzędziem politycznej presji Brukseli, a nie obiektywnym instrumentem wspierania gospodarki po pandemii.
Brak reform, a pieniądze popłynęły
Co szczególnie uderzające, Łącki przyznał, że w obszarze sądownictwa i tzw. praworządności nie zaszły żadne zasadnicze zmiany. Mimo to środki zostały odblokowane – co tylko wzmacnia wrażenie, że chodziło o czystą politykę i wymianę władzy, a nie o faktyczne spełnianie kryteriów.
Comments are closed