Barbara Nowacka, minister edukacji w rządzie Donalda Tuska, zapowiada wprowadzenie obowiązkowej „edukacji zdrowotnej” w polskich szkołach. Brzmi niewinnie? To tylko przykrywka. Za tym hasłem kryje się projekt, który może oznaczać systemową indoktrynację młodych pokoleń w duchu gender, ideologii LGBT i antywartości rodzinnych.
Oceny z ideologii zamiast nauki
W kuluarach mówi się o tym, że nowy przedmiot może obejmować m.in.:
- akceptację tzw. „tożsamości płciowej” jako obowiązkowy element zaliczenia,
- „tęczowy savoir-vivre” zamiast realnej wiedzy o zdrowiu,
- promocję środków antykoncepcyjnych już w szkołach podstawowych,
- prezentowanie zmiany płci jako sposobu na „walkę ze stresem”.
Czy to oznacza, że maturę z polskości zastąpi matura z genderu?
Zdrowie czy tresura?
Oficjalnie MEN mówi o „zdrowiu i tolerancji”. W praktyce jednak chodzi o pranie mózgów dzieciom i tresowanie młodzieży w duchu lewicowej agendy. Zamiast uczyć szacunku do rodziny, tradycji i tożsamości – szkoła ma stać się laboratorium ideologicznych eksperymentów, w którym dzieci będą zmuszane do powtarzania lewicowych haseł jak mantry.
Rodzice na bocznym torze
Najbardziej przerażające jest to, że polscy rodzice mają zostać całkowicie odsunięci od decyzji o tym, czego uczą się ich dzieci. Państwo pod rządami Tuska chce przejąć pełną kontrolę nad wychowaniem i wartościami młodego pokolenia, sprowadzając rodziców do roli biernych obserwatorów.
Stop tęczowej tresurze!
Edukacja w Polsce powinna być oparta na wartościach chrześcijańskich, patriotycznych i narodowych, a nie na ideologicznym ścieku importowanym z Brukseli i Berlina. Polacy mają prawo powiedzieć jasno: dość eksperymentów na naszych dzieciach.
Komentarze są zamknięte