Było „ani z PO, ani z PiS!” — miało być radykalne zerwanie z układem. Miała być konserwatywna kontrrewolucja, obalenie stolika, wywrócenie sceny politycznej i posprzątanie po „bandzie czworga”. Co mamy dziś? Nową linię frontu, w której okazuje się, że wystarczy, by Donald Tusk zadeklarował „realizację kilku postulatów” i… można razem „reformować Polskę”.
To nie żart. To realna deklaracja Dobromira Sośnierza, który powoli zmienia barwy — od głosu sprzeciwu do głosu „konstruktywnego”. Przecież wystarczy „dogadać się” w paru sprawach, by ramię w ramię z akolitami Zielonego Ładu, federalistami z Brukseli i tęczowymi rewolucjonistami zmieniać Polskę. Tylko w jakim kierunku?
Od wolności do układów?
Hasła o „obalaniu stolika” zaczynają przypominać pusty slogan. Prawica wolnościowa, która miała być alternatywą dla skompromitowanych partii establishmentu, dziś flirtuje z tym samym establishmentem, byle „coś ugrać”. Bo przecież realna polityka. Bo przecież „trzeba się dogadywać”.
Czy rzeczywiście? Czy polski wyborca, który zaufał ludziom mówiącym o suwerenności, tradycji, wolności osobistej i gospodarce bez kagańca, naprawdę marzył o tym, że jego głos posłuży jako karta przetargowa w kolejnej koalicji z liberałami, którzy jeszcze wczoraj chcieli zamykać lasy, firmom zakładać kagańce, a dzieci wysyłać na „edukację seksualną” zgodną z wytycznymi WHO?
Twarda prawica czy miękki populizm?
Dziś wielu konserwatystów zadaje pytanie: gdzie są ci, którzy mieli bronić tożsamości, wartości, granic, gotówki i wolności słowa? Czy naprawdę po to budowano lata całe wolnościowy przekaz, żeby skończyć jako przystawka Tuska?
Bo dziś obalanie stolika coraz częściej przypomina grzeczne przestawianie krzeseł. A to dla twardej prawicy – tej, która jeszcze wierzy w Polskę silną, dumną i niezależną – po prostu za mało.
Comments are closed