21 sierpnia prezydent Karol Nawrocki zawetował tzw. ustawę wiatrakową, która miała umożliwić stawianie turbin wiatrowych zaledwie 500 metrów od domów. Prezydent podkreślił, że liberalizacja przepisów uderza w bezpieczeństwo i komfort życia Polaków, a także w krajobraz polskiej wsi. Jednocześnie złożył projekt własnej ustawy gwarantującej zamrożenie cen prądu – bez wiązania tego z forsowaniem interesów zagranicznych koncernów energetycznych.
Rząd idzie w zaparte
Premier Donald Tusk oraz minister klimatu Paulina Hennig-Kloska ogłosili, że mimo prezydenckiego weta rząd i tak będzie wspierał rozwój farm wiatrowych. – Znaleźliśmy sposoby, aby mocą rozporządzenia zintensyfikować nasze działania – stwierdził szef rządu. To oznacza próbę obejścia decyzji głowy państwa i dalsze forsowanie polityki energetycznej zgodnej z oczekiwaniami Brukseli.
Odległość turbin od domów – zagrożenie dla mieszkańców
W 2016 roku wprowadzono zasadę 10H, czyli minimalną odległość wiatraka od zabudowań równą dziesięciokrotności jego wysokości. Był to przepis chroniący mieszkańców przed hałasem, drganiami i obniżaniem wartości nieruchomości. Nowelizacja forsowana przez rząd Tuska chciała zmniejszyć tę odległość do 500 metrów, co w praktyce oznaczałoby stawianie ogromnych wiatraków niemal za płotem.
Polityka rządu czy interesy lobby?
Minister klimatu otwarcie mówi o „przyspieszaniu inwestycji w zieloną energię” poprzez zmiany w rozporządzeniach i działania Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska. To kolejny krok w stronę podporządkowania polskiej energetyki polityce klimatycznej Unii Europejskiej, kosztem bezpieczeństwa, zdrowia i własności obywateli.
Polacy nie chcą być zapleczem dla Brukseli
Decyzja prezydenta Nawrockiego jasno pokazała, że można chronić interesy obywateli i nie zgadzać się na podporządkowanie lobby wiatrakowemu. Jednak rząd Tuska próbuje obejść demokratyczne mechanizmy i wbrew głosowi społeczeństwa wpychać Polskę w kierunku polityki, która niszczy polską suwerenność energetyczną.
Komentarze są zamknięte