Poznań, luty 1945 – wiosna 1945 r.
„Wolność wróciła na ulice wielkopolskiej stolicy! Wolność staje się krwią i ciałem z życia narodowego! Z martwych powstaje Polska organizacja panstwowa. Polski milicjant obejmuje opróżniony przez schutzmanna posterunek na skrzyżowaniu ulic. Gorączka odbudowy ogarnia wszystkie dziedziny życia!” – Polska Kronika Filmowa 6/45
Nie ucichły jeszcze w mieście odgłosy wystrzałów i salwy artylerii, wojska niemieckie nadal broniły niektórych zakątków w centrum, a Armia Czerwona coraz silniej zaciskała pierścień okrążenia wokół majestatycznego Kernwerku, górującego nad miastem, gdy Posen, zrujnowana stolica martwego już Reichsgau Wartheland na powrót stawał się Poznaniem, a polscy mieszkańcy rozpoczynali trud odbudowy. W zajętych już przez krasnoarmiejców dzielnicach miasta spontanicznie tworzyła się polska milicja, którą dopiero z czasem przywieziona ze wschodu władza ludowa zaczęła zamykać w swe formalne struktury: póki co w mieście samorzutnie powstały różne organizacje porządkowe, zależne od różnych związków politycznych. Milicja proletariacka nosiła opaski biało-czerwone z emblematami sierpa i młota lub opaski czerwone, milicja chadecka – opaski żółte, milicja polska – biało-czerwone, nie można także zapomnieć o tzw. „milicji dzikiej”. I tak, niezależnie od kwestii politycznych, na pokryte gruzem ulice Poznania wróciły szkieły.
Major Paszta, z ramienia PKWN komendant wojewódzki MO w Wielkopolsce, przybył do Poznania jeszcze podczas trwania walk na początku lutego 1945 roku wraz z 300 osobową grupą Komendy Głównej MO i za swą siedzibę obrał budynki gimnazjalne przy ul.Focha (obecnie: Publiczne Liceum Ogólnokształcące KSW im. bł. Natalii Tułasiewicz, przy ul. Głogowskiej). W tym samym miesiącu raportował do Komendy Głównej: (fragmenty)
„Po przyjeżdzie do m. Poznania 7.2.1945 r. zastałem nastepującą sytuację. Na terenie miasta zorganizowana została samorzutnie Milicja Polska, równolegle do niej na każdej dzielnicy powatała Milicja Proletarjacka, pierwsza nosiła opaski biało-czerwone, druga czerwone. Prócz dwóch ukazanych Milicji w których były utworzone “dzikie” placówki Mil., które każda na swoją rękę wykonywała rozmaite funkcje. Liczba całej Milicji przekraczała 2 tys. osób.
(…)
Pierwszym naszym krokiem było wydanie rozkazu o zjednoczeniu obu Milicji- Polskiej i Proletarjackiej w jedną Milicję Obywatelską (…) W obecnej chwili sytuacja prawie że opanowana. Bardzo dużo składów, fabryk i przedsiębiorstw zostało przez Mil. Obyw. zabezpieczone.
Opanowanie sytuacji było nadzwyczaj trudne ze względu na specyficzne warunki. Walki w mieście trwały cały czas aż do 23. bm. Szczególne trudności napotkalismy ze strony żołnierzy Armii Czerwonej, którzy zachowują się do miejscowej ludności nieodpowiednio. Fałszywa ich ocena, że Poznań to niemieckie miasto i wszystko co w nim się znajduje jest niemieckie, bezwzględne niszczenie wszelkiego inwentarza, grabieże w mieszkaniach prywatnych, gwałt na polskich kobietach.
(…) Milicja w większości nieumundurowana i składająca się przeważnie z młodzieży, również niema odpowiedniego autorytetu i nie może zapobiec nadużyciom. Obecnie po zakończeniu działań wojennych i odejściu pierwszych linii frontu, sytuacja poprawia się.
(…)
Sukno na umundurowanie posiadamy niemieckie, dużo mundurów niemieckich, które należałoby przefarbować. Uruchomiono przy Woj. Kom. M.O. pracownia krawieckiej szyjemy bielizne i czapki ze starych polskich płaszczy.”
Do zadań milicjantów należała ochrona magazynów, instytucji publicznych, ludności cywilnej oraz ogólne pilnowanie porządku w mieście. Wobec przetaczających się przez Poznań oddziałów Armii Czerwonej, które niejednokrotnie traktowały go jak zdobyte niemieckie miasto, zadania te nie należały do najłatwiejszych. Milicjanci wyłapywali także ludność niemiecką, volksdeutschów oraz, z czasem coraz rzadziej w mieście, a raczej w jego okolicach, niedobitki armii niemieckiej. Odpowiadali także za mobilizację/brankę (nie chcę tu rozstrzygać kwestii dobrowolności i jej braku) cywilnych mężczyzn do walk o Cytadelę: tak zwanych “Cytadelowców”. Część milicjantów zresztą wzięła czynny udział w tym końcowym akordzie walk o miasto, w ostatnich szturmach na Cytadelę, nie tylko 22 lutego, ale już kilka dni wcześniej.
Milicjanci zajmowali się także eskortą kolumn jenieckich podczas ich przemarszów przez miasto; marsze te, znienawidzone przez niemieckich jeńców i nazywane przez nich „marszami śmierci” odbywały się także w celach propagandowych. Materiały filmowe, fotograficzne oraz wspomnienia ukazują pełen przekrój zachowań milicjantów podczas pełnienia służby przy jeńcach: od ochrony jeńców przed rozjuszonymi cywilami, przez obojętność, aż po samodzielne znęcanie się nad jeńcami, czy też, jak wspomina Kurt F.Lange, ich mordowanie.
Jeńcy niemieccy, niezorientowani w stosunkach politycznych, uzbrojonych Polaków postrzegali nieraz jako członków podziemia. Richard Siegert, członek załogi walczącego w Poznaniu Tygrysa, wspominał: „Po raz pierwszy widzimy żołnierzy polskiej armii wyzwoleńczej (AK). Jest to szalona grupa, młodzi chłopcy w cywilnych ubraniach, którzy noszą niemieckie pasy i karabiny. (…) Przeszukują nas, chcąc zabrać nam trzewiki i oficerki.”
Na wygląd milicjanta składała się mieszanka elementów cywilnych, zdobycznych niemieckich, przedwojennych polskich oraz sowieckich. Czasem jedynym elementem wspólnym dla milicjantów były opaski biało-czerwone. Różnorodność ta widoczna jest także w uzbrojeniu. Część milicjantów została także delegowana do Straży Ochrony PCK i w formacji tej byli jednolicie umundurowani w uniformy Luftwaffe z zajętych poniemieckich magazynów.
Przemysław Godyla